Wtedy dorastało się szybciej
Wspomnienie o szesnastoletnim powstańcu
Marianie Zimnickim, pseudonim Mariusz (18 V 1928 – 27 VIII 1944), strzelecu, odznaczonym pośmiertnie Krzyżem Walecznych
Rodzina Mariana Zimnickiego pochodzi z kresów, z Polesia, mieszkała w Pińsku. Przez zieloną granice udało się jej uciec przed wywózka na Syberię w noc sylwestrową 1939/40. Ojciec Ignacy uciekł wcześniej. Należał do straży ochrony pogranicza. Został aresztowany po wejściu wojsk sowieckich (17 IX 1939). Więźniowie uciekli, wśród nich był ojciec Mariana, w czasie przewozu na badania, gdy kierowca uderzył pojazdem w słup, a reszta pijanych Rosjan na nic nie reagowała. Ponieważ ojciec pochodził z okolic Warszawy, z Walendowa, przedostał się do rodziny. Matka, Olga z domu Puhacz, była Polką, pochodziła z miejscowości Parahońsk (obecnie Białorus). Poznali się i pobrali, gdy ojciec służył tam w wojsku. Ponieważ matka nie podpisała „listy białoruskiej” i nie zrzekła się obywatelstwa polskiego (był to prawdopodobnie październik 1939 rok), od razu rodzina przeznaczona była na wywózkę. Dom był już przez władzę komunistyczną zarekwirowany, cały dobytek spisany, nawet żarówki. Nie można była nic zabrać, a jedynym ratunkiem przed zesłaniem była ucieczka. Ucieczki organizowane były rodzinami. Wcześniej matka – według relacji córki Heleny Zimnickiej – Płatek, ur. 8 IV 1932 – osoba niezwykle zaradna i odważna udała się do Generalnej Guberni wraz z dwoma córkami sąsiadów (Stanisławą i Zofią) Pułkotyckich, by zorientować się czy i gdzie można uciekać. Córki zaprzyjaźnionej rodziny na Białoruś już nie wróciły. Okazało się, że ojciec już był u rodziny i przygotowywał miejsce dla pozostałych członków.
Uciekły razem z Polesia dwie rodziny: Zimnickich – matka z synem Marianem i o cztery lata młodszą córką Haliną oraz z rodziny Pułkotyckich matka z córkami Wiktorią i Janką oraz synem Bolesławem. Rodziny te nie tylko miały obok siebie domy, podobną sytuację i poglądy, ale łączyła je przyjaźń. Pani Pułkotycka była matką chrzestną Haliny Zimnickiej, toteż razem zdecydowały się na ucieczkę, a data 31 grudnia 1939 roku była wybrana celowo. W przeprowadzeniu przez granicę pomagał przewodnik, odpłatnie, który znał przejścia, wartę. Mąż pani Pułkotyckicej wcześniej również uciekł. Po przybyciu rodziny do Generalnej Guberni zamieszkali oni we wsi Bielawy, dwadzieścia kilometrów od Łowicza. Obie rodziny nadal utrzymywały ze sobą kontakty. Halina spędzała wakacje w Bielawach; w ostatnie, pod powstaniem warszawskim, był tam również i Marian, który sympatyzował z córką Pułkotyckich, starszą o dwa lata od niego Stanisławą.
Po przybyciu do Polski centralnej było rodzinie Zimnickich bardzo ciężko, bo cały dobytek został w Pińsku. Rok 1940 cała rodzina spędziła na wsi u rodziny ojca i dzieci straciły rok nauki, właściwie to Marian stracił. Halina zaczęła tam pierwszą klasę. Później ojciec znalazł pracę w Warszawie, trudnił się handlem, co w czasie okupacji było częstym zajęciem, znalazł mieszkanie na Woli, zamieszkali więc na ul. Wolskiej 6. Halina i Marian zaczęli chodzić do szkoły podstawowej przy ul. Młynarskiej, zwaną „szkołą tramwajarzy”, gdyż mieściła się tam zajezdnia. Po jej ukończeniu Marian zaczął uczęszczać na tajne komplety gimnazjum. Oficjalne, w obawie przed wywózką do Niemiec, chodził do zawodowej szkoły mechanicznej przy ulicy Okopowej. Był chłopcem nad wyraz poważnym, wybierał się na medycynę, mimo że jeszcze nie skończył liceum (szkołę podstawową ukończył w roku 1941). Pozostało po nim wiele książek o tej tematyce. Na studia wybierał się ze starszym kolegą, Waldkiem Krupskim i jego bratem Ryszardem – oni to wprowadzili go do podziemnej organizacji AK. Jedni młodzi wtajemniczali innych młodych i działo się to nieomal automatycznie.
Marian Zimnicki urodził się 18 maja 1928 roku. Na tablicy upamiętniającej miejsce jego śmierci rodzice napisali, że miał osiemnaście lat, ale faktycznie, w chwili śmierci, miał dopiero szesnaście. Marian podawał swój wiek zawyżony o dwa lata, a że miał wyraz dojrzałego i poważnego młodzieńca, nikt tego nie kwestionował. Może też na jego dojrzałość wpłynęło aresztowanie ojca przez Niemców, które miało miejsce w 1943 roku i osadzenie go w obozie w Stutthof. Było to przy wykryciu drukarni PPR przy ul. Twardej 18. Zimniccy mieszkali już wtedy na ul. Twardej 16. O aresztowaniu zadecydował przypadek – tego określenia często używa p. Halina. Ojciec poszedł do dozorcy, w tym samym czasie weszli Niemcy i obu zabrali, chociaż nie miał on nic wspólnego z tą działalnością. Po wyzwoleniu obozu w roku 1945 ojciec szczęśliwie powrócił do Warszawy. Ponieważ w domu zabrakło ojca, miał Marian większą swobodę kontaktu z kolegami, jednym słowem większą samodzielność. To była zupełnie inna młodzież – wspomina p. Halina. „Dojrzała uczuciowo i intelektualnie, świadoma dziejących się spraw. Wróg był widoczny, bezpośredni, napotykało się go na każdym kroku. Tę atmosferę oddaje serial „Czas honoru”, który oglądam, a w zasadzie nie oglądam, bo bardzo przeżywam”. Ci którzy doświadczyli okupacji i powstania, tak właśnie reagują na ten film.
Tak jak wspomniano, Marian był poważnym, nad wiek rozwiniętym chłopcem, bez problemu więc przyjęto go do organizacji. Składając przysięgę przyznał się do swoich właściwych lat. Oczywiście nie powiedział rodzicom o swojej przynależności do podziemia. Dopiero idąc do powstania, powiedział o tym matce, która dała mu medalik i obrazek. Znajomi koledzy Mariana powstanie przeżyli. On miał przeczucie, że nie wróci. Przed powstaniem matki szyły opaski, wszyscy byli pełni entuzjazmu, wiary nie tylko w słuszność walki, ale i jej efekt – zwycięstwo. Mówili ludzie do młodych, pełnych zapału chłopców: „czekamy, wrócicie!” Marian miał odpowiedzieć: „ Nie wiadomo czy wszyscy wrócą”. Tkwią w sercu człowieka przeczucia, a intuicja pozwala niekiedy „zobaczyć” to co jeszcze zakryte.
Nasz młody bohater był młodzieńcem religijnym. I Komunię św. przyjął jeszcze w Pińsku, wierząca była cała rodzina. W czasie okupacji religijność ludności niejako wymuszała sytuacja albo raczej odsłaniała ona w człowieku te obszary ludzkiej egzystencji, gdzie jawiła się potrzeba i miejsce dla Boga. Ludzie na każdym prawie podwórzu stawiali kapliczki i wspólnie się modlili czerpiąc z niej siłę do przetrwania tego mrocznego czasu.
Marian był w zgrupowaniu „Baszta” wraz z kolegą Waldkiem Krupskim, z którym się przyjaźnił i razem marzyli o medycynie. Nie wiemy od kiedy był w organizacji podziemnej. O tym, że był świadczy fakt opowiadany przez jego siostrę Halinę. „Pod koniec lipca, był to może 27 lub 28, gdy byłam z p. Pułkotycką w Warszawie, przyjechałyśmy z Bielaw, gdzie właśnie przebywał Marian. Przyszło do naszego domu dwóch młodych mężczyzn i pytało o brata. Gdy tylko wróciłam z powrotem, powiedziałam mu o tym. Odjechał jeszcze tego samego dnia nie mówiąc nic nikomu. Był to 1944, rok Powstania Warszawskiego.
O udziale Mariana w powstaniu (pojawia się tam jego nazwisko) wspomina L. Bartelski w książce „Powstanie warszawskie” (1965), i A. Woszczyk, „Baszta K -3 walczy” (1971). Ponadto na cmentarzu powązkowskim w kwaterze „Baszta” znajduje się jego symboliczny grób i nazwisko na tablicy upamiętniającej poległych powstańców w Muzeum powstania warszawskiego pod numerem 68/146.
Marian Zimnicki należał wraz ze swym kolegą Waldkiem Krupskim do pułku „Baszta” i razem walczyli w powstaniu. Nie znamy jego wcześniejszych dokonań. Wydarzenie, które miało miejsce w budynku klasztoru sióstr nazaretanek przy ul. Czerniakowskiej 137, można by nazwać epizodem powstańczym; był to przecież 27 dzień walk, gdyby nie zakończył się on dla młodego powstańca tragicznie. Powstańcy wycofywali się z Mokotowa w stronę Śródmieścia, a duży klasztorny budynek stał się areną walk między Niemcami, którzy opanowali już ulicę Czerniakowską i budynek od frontu a powstańcami. Czasem walka toczyła się o piętra – wspominają siostry, które tu były i przeżywały powstanie. Duży szary obiekt zbudowany na planie krzyża zawierał skrzydło szkolne, internackie (już przed wojną była tu szkoła i internat) i skrzydło sióstr (klauzura) oraz kaplicę (obecnie kościół parafialny). Strzelec Marian Zimnicki wraz z kolegą Waldkiem Krupskim znajdowali się w skrzydle internackim ( na osi kaplicy ). Marian stał na warcie na półpiętrze miedzy parterem a pierwszym piętrem. W pewny momencie Marian wychylił się przez okno, by rozeznać sytuację, a któryś z ukrytych w piwnicach skrzydła szkolnego Niemców oddał strzał raniąc go śmiertelnie. Koledzy wciągnęli ciało do środka budynku, ale musieli je zostawić i uciekać przed Niemcami. Tę relację przekazał matce Mariana Waldemar Krupski, naoczny świadek śmierci kolegi. Obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych wraz ze swoim bratem Ryszardem. Po zajęciu tego skrzydła przez Niemców, ciało zabitego powstańca zostało oblane benzyną i spalone jako „polskiego bandyty”.
Zaraz po wojnie, na pierwszym piętrze, na podłodze istniał widoczny wypalony ślad – jakby zarys postaci. Wspominały o tym siostry, które tu były lub powróciły do klasztoru tuż po wyzwoleniu. Później piętro pierwsze zajęła przychodnia zdrowia, podłogę przykryto linoleum, a następnie po latach zniszczoną klepkę wymieniono. Powyżej rodzice Mariana ufundowali tablicę upamiętniająca miejsce śmierci syna. Na tablicy rodzice podali informację, że Marian miał osiemnaście lat. Jego siostra Halina nie wie, dlaczego rodzice podali mylną wiadomość. Może w grę wchodziły względy polityczne, a może chciano przez to podkreślić jego dojrzałość?
Czarna, marmurowa tablica z wygrawerowanym krzyżem i na jego tle godłem państwa – Orłem w koronie oraz słowami na trzech ramionach: Honor, Bóg, Ojczyzna, wreszcie fotografia i informacja o powstańcu na dole, została zawieszona przez rodziców już na początku 1945 roku. Przetrwała na tym samym miejscu ( na ścianie korytarza pierwszego piętra, obecnie klauzura) wszelkie powojenne zawieruchy. Budynek zmieniał właścicieli, nawet skrzydła należały do różnych instytucji, a tablica trwała – znak miłości rodziców do utraconego dziecka. Było to i jest miejsce spotkań p. Haliny z ukochanym bratem, która przez wszystkie te lata zawsze zjawiała się 1 sierpnia i na Wszystkich Świętych przynosząc kwiaty, znicze i modlitwę, po prostu miłość i pamięć od najbliższych. Najpierw z rodzicami (zmarli oboje w 1986 roku), potem z własną rodziną. Spotykały się i spotykają tu siostry nazaretanki – druga rodzina, którą zyskał Marian – z rodziną powstańca. Starsze siostry, które przeżyły wojnę i powstanie, często stawiały tu kwiaty i paliły znicze, by uczcić pomięć bohatera. Mówiły – nasz powstaniec.
By pamięć wraz z odchodzącym czasem nie zatarła się i potomni przechowali historię o młodym chłopcu, który chciał szybko dorosnąć, by walczyć z wrogami Warszawy, spisano jego dzieje w oparciu o rozmowę z siostrą, p. Haliną Zimnicką – Płatek.
Opracowała s. M. Teresa Górska csfn